niedziela, 30 sierpnia 2015

Blog zawieszony

Blog zawieszony na czas nieokreślony. Zamierzam do niego kiedyś wrócić, ale najpierw uporam się z innymi rzeczami. Dziękuję za wszystkie ciepłe komentarze jak i słowa krytyki. 

(Mam nadzieję, że) do napisania :)
Ronnie

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 2

Heaven
Nic  nie robiłam. W zasadzie odkąd istniałam, wygrzewałam się w słońcu albo podziwiałam gwiazdy. Czasem też spałam. Tak na przemian. Zdążyłam także przypomnieć sobie kilka rzeczy. Między innymi to, że świat zalany ciemnością zwał się nocą, natomiast kiedy mrok ustępował jasności, trwał dzień.
Pokochałam bezkresne lawendowe łąki, które otaczały mnie ze wszystkich stron, miliony maleńkich gwiazdeczek, które starałam się policzyć każdej nocy, śnieżnobiałe obłoki, wyglądające jak puszyste niebiańskie pałace. Uwielbiałam leżeć i podziwiać. Zachwycać się tym pięknem, które mnie otaczało. Tego dnia jednak postanowiłam zrobić coś innego niż zazwyczaj. Postanowiłam zwiedzić okolicę.
Zbudziłam się wczesnym rankiem, gdy jeszcze świtało. Trawa pokryta była delikatną rosą przez co moje ciało i włosy również były wilgotne. Rześkie powietrze czyniło mnie pełną energii. Podniosłam się ochoczo i rozejrzałam, zastanawiając dokąd mogę się udać. W oddali,  na horyzoncie majaczyły jakieś wzniesienia. Zapragnęłam przyjrzeć się im z bliska. Obrałam cel podróży i z zapałem ruszyłam przed siebie.

New York
Czekałem w samochodzie pod domem Tony’ego przy Holland Avenue. Choć domem bym tego nie nazwał. Prędzej starą rozpadającą się ruderą. Z resztą, odnosiło się to również do mojego mieszkania w wysokim budynku kilka przecznic dalej przy Olinville Avenue. Dom kojarzy się raczej z rodziną, ciepłem, bezpieczeństwem. Tutaj tego nie mieliśmy. Zwłaszcza bezpieczeństwa. W najgroźniejszej dzielnicy Nowego Jorku można sobie tylko o nim pomarzyć. Dlatego od  zawsze chciałem się stąd wyrwać, ale jak widać nie wychodziło mi to. Tkwiłem w tej dziurze już dziewiętnasty rok  życia.  
Przez otwarte okno wyrzuciłem spalonego papierosa. Sięgnąłem po kolejnego, ale okazało się, że się skończyły. Zirytowało mnie to.
- Jestem – powiedział Tony zajmując miejsce pasażera. Zatrzasnął za sobą drzwi samochodu.
- Masz wszystko? – spytałem aby się upewnić. Mój przyjaciel pokiwał głową po czym wrzucił swoją torbę podróżną na tylne siedzenie.  Najwidoczniej zauważył moje poirytowanie ze względu na brak nikotyny, bo podzielił się ze mną swoimi fajkami. Jak on dobrze mnie znał.
Zapaliłem papierosa i ruszyliśmy.
Zatrzymałem samochód w pustej uliczce, między wysokimi budynkami. Odczekałem chwilę po czym opuściłem pojazd. Tony został w środku. Dotarłem do starych metalowych drzwi i bez namysłu je otworzyłem.
Znalazłem się w długim korytarzu, gdzie panował półmrok. Przypomniałem sobie kiedy ostatni raz tutaj byłem, prawie dwa lata temu. Nie była to miła wizyta. Zostawiła mi  pamiątkę na prawym policzku w postaci niewielkiej blizny. Przejechałem po niej palcem. Wziąłem dwa głębokie wdechy i wszedłem do pomieszczenia po prawej.
Wiele się nie zmieniło – pomyślałem od razu. Nadal śmierdziało papierosami i było brudno. Ten sam sprzęt, te same twarze. Jednak kilku osób brakowało. Za to na ich miejscu znalazły się nowe. Jedyna różnica.
- Chcę się zobaczyć z Mikiem – oznajmiłem bez dłuższego namysłu. Nikt nie zareagował. Te kilka osób, do których się odezwałem, patrzyło na mnie jakbym popełnił jakieś przestępstwo. A przecież byłem grzeczny… tym razem.
- Nie słyszeliście? Chcę zobaczyć się z Michaelem. Gdzie on jest? – irytowałem się.
- Koleś, wynoś się stąd! Nie jesteś tu mile widziany! – krzyknął do mnie jeden z tych napakowanych czubków. Wywróciłem oczami. Nie zamierzałem go słuchać. Zrobiłem kilka kroków do przodu, ale drugi z towarzystwa zastąpił mi drogę. Z tego co pamiętam miał na imię Dylan.
- To nie są żarty – ostrzegł mnie.
- Ja też nie żartuję – posłałem mu groźne spojrzenie. – Przychodzę w pokoju. Mam pewną sprawę do waszego szefa. Sam nie będę się tak do niego zwracał jeśli pozwolicie, bo dla mnie nadal jest jedynie głupim  Mikiem.
- Proszę, proszę, proszę – usłyszałem za plecami – Kogo moje oczy widzą?
 Wzdrygnąłem się na dźwięk tego głosu. Jeszcze dwa lata temu był mi zupełnie bliski. Teraz – nie chciałem się do tego przyznawać.
Odwróciłem się powoli, ale nawet nie spojrzałem na Mikea.
- Musimy pogadać – powiedziałem mijając go. Bez namysłu i nie pytając o zgodę ruszyłem do jego ‘’biura’’.  On wszedł zaraz za mną.
Michael wygodnie rozsiadł się za biurkiem. Oparł ręce o fotel i przyjrzał mi się uważnie. Zrobiłem to samo, aczkolwiek niechętnie. Na jego twarzy dostrzegłem dziwny uśmiech. Jakby wyższości, ale też rozbawienia.
- Co to za niezwykle ważna sprawa zmusiła cię do tego, żeby się tutaj pojawić? – zapytał w końcu. Wkurzało mnie rozbawienie w jego głosie. Nachyliłem się nad biurkiem aby spojrzeć Michaelowi prosto w oczy.
- Nienawidzę cię i to się nie zmieni – wysyczałem mu w twarz. – Ale tu nie chodzi o mnie, tylko o naszą siostrę.
- W co takiego znów się wpakowała?
- Jason zrobił jej bachora…
- To chyba nie jest mój problem, że niektórych nie stać na gumki – zakpił.
-Posłuchaj – warknąłem. – Nie sądzisz, że ma już dość tego wykorzystywania? Od dwóch lat jest zabawką tego palanta, robi z nią co tylko mu się podoba. Mike, przecież on ją zabije…
- Jak już powiedziałem to nie jest mój problem – przerwał mi. Wstał i podszedł do drzwi, dając mi do zrozumienia, że mam opuścić pomieszczenie.
- Nie twój problem?! – doskoczyłem do niego. – To ty wpakowałeś ją w to gówno! Sprzedałeś własną siostrę jakiemuś śmieciowi, za co? Za prochy! Nie pomyliłem się, co?  
– Oszczędź sobie tych boleści Luke i nie pojawiaj się tutaj więcej – powiedział beznamiętnie.
- Zamierzasz trzymać stronę Jasona? Chcesz składać mu pokłony za to wszystko co robi? – Gotowało się we mnie.
- Jason jest moim dobrym przyjacielem. Współpracujemy ze sobą. A Lily…
- Przyjacielm? – prychnąłem. – Co ty wiesz o przyjaźni. A Lily jest twoją siostrą kretynie!
-Wszystko jedno – wzruszył ramionami. – Trzeba sobie jakoś radzić w życiu. Ja znalazłem taki sposób i spójrz jak się ustawiłem. Powinieneś wziąć przykład ze starszego brata, Luke.
Nie mogłem znieść jego słów i z całej siły pchnąłem nim o ścianę.
- Jesteś takim samym śmieciem jak Jason! Śmierć mamy to też twoja wina! Zdziwiony? Myślałeś, że nie wiem? Gdyby nie ty ona cały czas by żyła! Ale może ją też masz w dupie? – Za to oberwałem pięścią w twarz. Zmrużyłem oczy aby nie pozwolić wypłynąć  łzą,  które się w nich zgromadziły. Chciało mi się płakać. Nie z bólu. Z żalu.
- Wynoś się! – wysyczał mi w twarz Michael.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem potwornie wściekły. Jak nigdy w życiu. Mój brat miał głęboko w dupie naszą siostrę i jej życie. Tak samo jak i moje. Na co ja liczyłem? Skarciłem się w myślach, za głupią nadzieję. Za tę głupią i bezsensowną nadzieję, że może jednak choć trochę zależy mu na swojej rodzinie. Byłem cholernie głupi. Nie mogłem liczyć na jego pomoc. Zostałem sam.
Odsunąłem się, nie spuszczając z niego wrogiego spojrzenia.
Patrzyłem na brata z  nienawiścią. Obiecałem sobie tylko jedno. Kiedyś zapłaci za to wszystko co nam zrobił. Za to że zapomniał kim jest. Za to że zapomniał być człowiekiem. Póki co nie chciałem go znać.
Opuściłem tamto miejsce głośno trzaskając drzwiami. 


******************************************************
No to zaczynamy! Gotowi na kolejne rozdziały? Wiem, że jest trochę tajemniczo, ale wszystko w swoim czasie. ;) Może zastanawia Was jaki związek z problemami Lukea ma ta cała Aira? ;p
Biorę się do pracy, także możecie spodziewać się dalszych losów ;)

Podoba Ci się rozdział? A może nie? Zostaw komentarz!

Zapraszam też na Catch up the dreams gdzie pojawił się nowy rozdział :)

Do napisania :*

Ronnie

poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 1


Heaven 
  Ciemno - pomyślałam. Była to pierwsza z wszystkich myśli jakie kiedykolwiek miały pojawić się w mojej głowie. W pierwszej chwili nie widziałam nic. Zupełna ciemność. Mój wzrok powoli przyzwyczajał się do mroku. Czym są te błyszczące srebrne punkty nade mną? - pojawiła się i druga myśl. Kolejne przychodziły coraz szybciej. Nie miałam pojęcia skąd się brały. Zmarszczyłam brwi skupiając spojrzenie na ciemnogranatowym bezkresie w całości pokrytym malutkimi brylancikami. To był piękny widok. Jednak nie miałam pojęcia na co tak właściwie patrzyłam.
      Poczułam chłód na swoim nagim ciele, który znikł równie szybko jak się pojawił. Wtedy zorientowałam się, że leżę. Na czymś miękkim. Z kolejnym chłodnym podmuchem do moich nozdrzy dostał się przyjemny zapach. Teraz wydawał mi się dość intensywny. Czy to lawenda tak pachnie? Przechyliłam głowę na bok. Tak, lawenda. Wszędzie. Tonęłam w niej. Byłam tego pewna choć było ciemno. Przyglądałam się jak chłodne podmuchy kołysały łodyżkami. Zaraz, zaraz, już wiem. To był wiatr. To wiatr przyprawiał mnie o gęsią skórkę. To wiatr wprawiał w ruch lawendowy ocean, w którym się znajdowałam. I szumiał. Wszędzie dookoła. Słyszałam szepty. Bardzo nie wyraźne i pojedyncze. Przychodziły i znikały. Jak wiatr. Spojrzałam w górę. Nagle sobie przypomniałam. Niebo a na nim gwiazdy. A tam dalej księżyc? Tak, księżyc.
      Powieki wydawały mi się coraz cięższe. Poczułam się znużona. Ziewnęłam ospale. Skuliłam się aby było mi cieplej i od razu zapadłam w spokojny sen.

      Gdy ponownie otworzyłam oczy, musiałam szybko je zmrużyć. Poraziła mnie jasność. Nie byłam na to przygotowana. Gdzie podziały się gwiazdy? A księżyc? Gdzie była ciemność? Niczego nie rozumiałam. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam. Lawendowa łąka ciągnęła się w nieskończoność, aż po horyzont. Było pięknie. Niebo nie było już granatowe, ale błękitne. Zamiast gwiazd pokrywały je nieliczne puszyste obłoki. Miejsce księżyca zajął oślepiający blask - słońce. Tym razem czułam przyjemne ciepło. Wiatr gdzieś zniknął. Razem z nim zniknęły głosy. W tym rajskim miejscu panowała niewyobrażalna cisza. Żadnych nawet najmniejszych szmerów. Wsłuchiwałam się uważnie. Zaraz, jednak coś słyszałam. Przykucnęłam, odgarnęłam moje długie brązowe włosy na jedno ramię i przystawiłam ucho do ziemi. Tam było życie. Usiadłam na kolanach. Na jednym z wysokich źdźbeł trawy przycupnął kolorowy motyl. Taki lekki, delikatny – pomyślałam. Zbliżyłam do niego dłoń. Owad usiadł na moim palcu, machał skrzydełkami. Podniosłam rękę wysoko do góry a on odleciał.

      Siedziałam tak przez dłuższą chwilę. Sama nie wiem ile. Przyglądałam się z zachwytem temu cudownemu miejscu. Czułam się taka niewyobrażalnie spokojna i bezpieczna. Zamknęłam oczy i nuciłam. Moje włosy rozwiewał ciepły wiatr. Znów szumiał, razem z całą łąką. Lawenda i trawa kołysały się na boki. Śpiewałam. Najpierw bardzo cicho, a później już zupełnie zwyczajnie. Nawet nie wiedziałam, że potrafię tak pięknie śpiewać. Mój delikatny, melodyjny głos unosił się nad łąkami. Wstałam. Poruszałam się zwinnie i zgrabnie. Tańczyłam. Byłam taka szczęśliwa.

   
New York
      Chodziłem  po pomieszczeniu w tę i z powrotem, cały w nerwach.  Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Paliłem papierosa po papierosie aż w końcu spaliłem ostatniego. Wyrzuciłem pustą paczkę w kąt. Dookoła unosił się dym i szczypiący zapach nikotyny. Było brudno. Szare ściany i podłoga. Wydrapana stara kanapa, kilka zakurzonych rozpadających się szafek, na środku poobdzierany stolik, mała kiepsko działająca lodówka i okno z wybitą szybą. Oprócz tego kilka szmat walających się po podłodze, jakieś ciuchy, wszędzie puszki po piwie, butelki po wódce, paczki po fajkach, jakieś znoszone ciuchy. To wszystko. To był mój dom. I nie potrzebowałem tu nikogo więcej. Nie mogłem wyobrazić sobie, że miało się to zmienić.
      Do pokoju wpadł Tony.
- Kurwa, koleś i co teraz? – zapytał przejęty. Stałem tyłem do niego. Patrzyłem na pogrążone w deszczu miasto. Wzruszyłem ramionami.
- Nic – odpowiedziałem beznamiętnie, wyrzucając peta na podłogę.  Powoli skierowałem się do kanapy. Usiadłem i rozwinąłem pogniecioną kartkę papieru, którą zgarnąłem ze stołu. Ponownie prześledziłem niestaranne pismo wzrokiem.


Luke,  nie wiem co mam zrobić. To wszystko zaczęło się wymykać spod kontroli. Jestem w ciąży! Jak Jason się dowie to mnie zabije! Obydwoje wiemy, że jest do tego zdolny. Nie chce już dłużej robić tego co mi każe. Mam dość bycia jego niewolnicą. Proszę, musisz mi pomóc…
                                                                                                                               Lily


- Luke, do cholery, podejmij jakąś decyzje! – niecierpliwił się mój przyjaciel. Widziałem, że był zestresowany. Miał strach w oczach.
- Potrzebujemy większych sił – wymamrotałem pod nosem.
- A potem? – spytał Tony. Tym razem już trochę spokojniejszy.
Wstałem z kanapy i skierowałem się do jednej z szafek. Wiedziałem, że mój pomysł może mu się nie spodobać, ale nie miałem wyboru. Odsunąłem szufladę, odrzuciłem na bok kilka koszulek i  wyciągnąłem stamtąd broń.
- Odbijemy moją siostrę.


********************************************************************
Witajcie na ''Life Guardian''! To pierwszy raz kiedy biorę się za fantastykę, więc mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali. Oczywiście jeśli macie jakiekolwiek uwagi to śmiało piszcie. Liczę na to, że jeśli będziecie czytać to moje już drugie opowiadania (pierwsze tutaj --> Catch up the dreams) to będziecie również szczerze je oceniać zostawiając komentarze pod postami. Bardzo o to proszę. 
Opowiadanie będzie miało swój oficjalny start w czasie wakacji. Piszcie czy spodobał się wam pierwszy rozdział i czy jesteście ciekawi co będzie dalej.
No to bez przedłużania ...
Do napisania :)

Ronnie