piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 2

Heaven
Nic  nie robiłam. W zasadzie odkąd istniałam, wygrzewałam się w słońcu albo podziwiałam gwiazdy. Czasem też spałam. Tak na przemian. Zdążyłam także przypomnieć sobie kilka rzeczy. Między innymi to, że świat zalany ciemnością zwał się nocą, natomiast kiedy mrok ustępował jasności, trwał dzień.
Pokochałam bezkresne lawendowe łąki, które otaczały mnie ze wszystkich stron, miliony maleńkich gwiazdeczek, które starałam się policzyć każdej nocy, śnieżnobiałe obłoki, wyglądające jak puszyste niebiańskie pałace. Uwielbiałam leżeć i podziwiać. Zachwycać się tym pięknem, które mnie otaczało. Tego dnia jednak postanowiłam zrobić coś innego niż zazwyczaj. Postanowiłam zwiedzić okolicę.
Zbudziłam się wczesnym rankiem, gdy jeszcze świtało. Trawa pokryta była delikatną rosą przez co moje ciało i włosy również były wilgotne. Rześkie powietrze czyniło mnie pełną energii. Podniosłam się ochoczo i rozejrzałam, zastanawiając dokąd mogę się udać. W oddali,  na horyzoncie majaczyły jakieś wzniesienia. Zapragnęłam przyjrzeć się im z bliska. Obrałam cel podróży i z zapałem ruszyłam przed siebie.

New York
Czekałem w samochodzie pod domem Tony’ego przy Holland Avenue. Choć domem bym tego nie nazwał. Prędzej starą rozpadającą się ruderą. Z resztą, odnosiło się to również do mojego mieszkania w wysokim budynku kilka przecznic dalej przy Olinville Avenue. Dom kojarzy się raczej z rodziną, ciepłem, bezpieczeństwem. Tutaj tego nie mieliśmy. Zwłaszcza bezpieczeństwa. W najgroźniejszej dzielnicy Nowego Jorku można sobie tylko o nim pomarzyć. Dlatego od  zawsze chciałem się stąd wyrwać, ale jak widać nie wychodziło mi to. Tkwiłem w tej dziurze już dziewiętnasty rok  życia.  
Przez otwarte okno wyrzuciłem spalonego papierosa. Sięgnąłem po kolejnego, ale okazało się, że się skończyły. Zirytowało mnie to.
- Jestem – powiedział Tony zajmując miejsce pasażera. Zatrzasnął za sobą drzwi samochodu.
- Masz wszystko? – spytałem aby się upewnić. Mój przyjaciel pokiwał głową po czym wrzucił swoją torbę podróżną na tylne siedzenie.  Najwidoczniej zauważył moje poirytowanie ze względu na brak nikotyny, bo podzielił się ze mną swoimi fajkami. Jak on dobrze mnie znał.
Zapaliłem papierosa i ruszyliśmy.
Zatrzymałem samochód w pustej uliczce, między wysokimi budynkami. Odczekałem chwilę po czym opuściłem pojazd. Tony został w środku. Dotarłem do starych metalowych drzwi i bez namysłu je otworzyłem.
Znalazłem się w długim korytarzu, gdzie panował półmrok. Przypomniałem sobie kiedy ostatni raz tutaj byłem, prawie dwa lata temu. Nie była to miła wizyta. Zostawiła mi  pamiątkę na prawym policzku w postaci niewielkiej blizny. Przejechałem po niej palcem. Wziąłem dwa głębokie wdechy i wszedłem do pomieszczenia po prawej.
Wiele się nie zmieniło – pomyślałem od razu. Nadal śmierdziało papierosami i było brudno. Ten sam sprzęt, te same twarze. Jednak kilku osób brakowało. Za to na ich miejscu znalazły się nowe. Jedyna różnica.
- Chcę się zobaczyć z Mikiem – oznajmiłem bez dłuższego namysłu. Nikt nie zareagował. Te kilka osób, do których się odezwałem, patrzyło na mnie jakbym popełnił jakieś przestępstwo. A przecież byłem grzeczny… tym razem.
- Nie słyszeliście? Chcę zobaczyć się z Michaelem. Gdzie on jest? – irytowałem się.
- Koleś, wynoś się stąd! Nie jesteś tu mile widziany! – krzyknął do mnie jeden z tych napakowanych czubków. Wywróciłem oczami. Nie zamierzałem go słuchać. Zrobiłem kilka kroków do przodu, ale drugi z towarzystwa zastąpił mi drogę. Z tego co pamiętam miał na imię Dylan.
- To nie są żarty – ostrzegł mnie.
- Ja też nie żartuję – posłałem mu groźne spojrzenie. – Przychodzę w pokoju. Mam pewną sprawę do waszego szefa. Sam nie będę się tak do niego zwracał jeśli pozwolicie, bo dla mnie nadal jest jedynie głupim  Mikiem.
- Proszę, proszę, proszę – usłyszałem za plecami – Kogo moje oczy widzą?
 Wzdrygnąłem się na dźwięk tego głosu. Jeszcze dwa lata temu był mi zupełnie bliski. Teraz – nie chciałem się do tego przyznawać.
Odwróciłem się powoli, ale nawet nie spojrzałem na Mikea.
- Musimy pogadać – powiedziałem mijając go. Bez namysłu i nie pytając o zgodę ruszyłem do jego ‘’biura’’.  On wszedł zaraz za mną.
Michael wygodnie rozsiadł się za biurkiem. Oparł ręce o fotel i przyjrzał mi się uważnie. Zrobiłem to samo, aczkolwiek niechętnie. Na jego twarzy dostrzegłem dziwny uśmiech. Jakby wyższości, ale też rozbawienia.
- Co to za niezwykle ważna sprawa zmusiła cię do tego, żeby się tutaj pojawić? – zapytał w końcu. Wkurzało mnie rozbawienie w jego głosie. Nachyliłem się nad biurkiem aby spojrzeć Michaelowi prosto w oczy.
- Nienawidzę cię i to się nie zmieni – wysyczałem mu w twarz. – Ale tu nie chodzi o mnie, tylko o naszą siostrę.
- W co takiego znów się wpakowała?
- Jason zrobił jej bachora…
- To chyba nie jest mój problem, że niektórych nie stać na gumki – zakpił.
-Posłuchaj – warknąłem. – Nie sądzisz, że ma już dość tego wykorzystywania? Od dwóch lat jest zabawką tego palanta, robi z nią co tylko mu się podoba. Mike, przecież on ją zabije…
- Jak już powiedziałem to nie jest mój problem – przerwał mi. Wstał i podszedł do drzwi, dając mi do zrozumienia, że mam opuścić pomieszczenie.
- Nie twój problem?! – doskoczyłem do niego. – To ty wpakowałeś ją w to gówno! Sprzedałeś własną siostrę jakiemuś śmieciowi, za co? Za prochy! Nie pomyliłem się, co?  
– Oszczędź sobie tych boleści Luke i nie pojawiaj się tutaj więcej – powiedział beznamiętnie.
- Zamierzasz trzymać stronę Jasona? Chcesz składać mu pokłony za to wszystko co robi? – Gotowało się we mnie.
- Jason jest moim dobrym przyjacielem. Współpracujemy ze sobą. A Lily…
- Przyjacielm? – prychnąłem. – Co ty wiesz o przyjaźni. A Lily jest twoją siostrą kretynie!
-Wszystko jedno – wzruszył ramionami. – Trzeba sobie jakoś radzić w życiu. Ja znalazłem taki sposób i spójrz jak się ustawiłem. Powinieneś wziąć przykład ze starszego brata, Luke.
Nie mogłem znieść jego słów i z całej siły pchnąłem nim o ścianę.
- Jesteś takim samym śmieciem jak Jason! Śmierć mamy to też twoja wina! Zdziwiony? Myślałeś, że nie wiem? Gdyby nie ty ona cały czas by żyła! Ale może ją też masz w dupie? – Za to oberwałem pięścią w twarz. Zmrużyłem oczy aby nie pozwolić wypłynąć  łzą,  które się w nich zgromadziły. Chciało mi się płakać. Nie z bólu. Z żalu.
- Wynoś się! – wysyczał mi w twarz Michael.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem potwornie wściekły. Jak nigdy w życiu. Mój brat miał głęboko w dupie naszą siostrę i jej życie. Tak samo jak i moje. Na co ja liczyłem? Skarciłem się w myślach, za głupią nadzieję. Za tę głupią i bezsensowną nadzieję, że może jednak choć trochę zależy mu na swojej rodzinie. Byłem cholernie głupi. Nie mogłem liczyć na jego pomoc. Zostałem sam.
Odsunąłem się, nie spuszczając z niego wrogiego spojrzenia.
Patrzyłem na brata z  nienawiścią. Obiecałem sobie tylko jedno. Kiedyś zapłaci za to wszystko co nam zrobił. Za to że zapomniał kim jest. Za to że zapomniał być człowiekiem. Póki co nie chciałem go znać.
Opuściłem tamto miejsce głośno trzaskając drzwiami. 


******************************************************
No to zaczynamy! Gotowi na kolejne rozdziały? Wiem, że jest trochę tajemniczo, ale wszystko w swoim czasie. ;) Może zastanawia Was jaki związek z problemami Lukea ma ta cała Aira? ;p
Biorę się do pracy, także możecie spodziewać się dalszych losów ;)

Podoba Ci się rozdział? A może nie? Zostaw komentarz!

Zapraszam też na Catch up the dreams gdzie pojawił się nowy rozdział :)

Do napisania :*

Ronnie