Heaven
Nic nie robiłam. W
zasadzie odkąd istniałam, wygrzewałam się w słońcu albo podziwiałam gwiazdy. Czasem
też spałam. Tak na przemian. Zdążyłam także przypomnieć sobie kilka rzeczy. Między
innymi to, że świat zalany ciemnością zwał się nocą, natomiast kiedy mrok
ustępował jasności, trwał dzień.
Pokochałam bezkresne lawendowe łąki, które otaczały mnie ze
wszystkich stron, miliony maleńkich gwiazdeczek, które starałam się policzyć
każdej nocy, śnieżnobiałe obłoki, wyglądające jak puszyste niebiańskie pałace.
Uwielbiałam leżeć i podziwiać. Zachwycać się tym pięknem, które mnie otaczało.
Tego dnia jednak postanowiłam zrobić coś innego niż zazwyczaj. Postanowiłam
zwiedzić okolicę.
Zbudziłam się wczesnym rankiem, gdy jeszcze świtało. Trawa
pokryta była delikatną rosą przez co moje ciało i włosy również były wilgotne.
Rześkie powietrze czyniło mnie pełną energii. Podniosłam się ochoczo i
rozejrzałam, zastanawiając dokąd mogę się udać. W oddali, na horyzoncie majaczyły jakieś wzniesienia.
Zapragnęłam przyjrzeć się im z bliska. Obrałam cel podróży i z zapałem ruszyłam
przed siebie.
New
York
Czekałem w samochodzie pod domem Tony’ego przy Holland
Avenue. Choć domem bym tego nie nazwał. Prędzej starą rozpadającą się ruderą. Z
resztą, odnosiło się to również do mojego mieszkania w wysokim budynku kilka
przecznic dalej przy Olinville Avenue. Dom kojarzy się raczej z rodziną,
ciepłem, bezpieczeństwem. Tutaj tego nie mieliśmy. Zwłaszcza bezpieczeństwa. W
najgroźniejszej dzielnicy Nowego Jorku można sobie tylko o nim pomarzyć.
Dlatego od zawsze chciałem się stąd
wyrwać, ale jak widać nie wychodziło mi to. Tkwiłem w tej dziurze już
dziewiętnasty rok życia.
Przez otwarte okno wyrzuciłem spalonego papierosa. Sięgnąłem
po kolejnego, ale okazało się, że się skończyły. Zirytowało mnie to.
- Jestem – powiedział Tony zajmując miejsce pasażera.
Zatrzasnął za sobą drzwi samochodu.
- Masz wszystko? – spytałem aby się upewnić. Mój przyjaciel
pokiwał głową po czym wrzucił swoją torbę podróżną na tylne siedzenie. Najwidoczniej zauważył moje poirytowanie ze
względu na brak nikotyny, bo podzielił się ze mną swoimi fajkami. Jak on dobrze
mnie znał.
Zapaliłem papierosa i ruszyliśmy.
Zatrzymałem samochód w pustej uliczce, między wysokimi
budynkami. Odczekałem chwilę po czym opuściłem pojazd. Tony został w środku.
Dotarłem do starych metalowych drzwi i bez namysłu je otworzyłem.
Znalazłem się w długim korytarzu, gdzie panował półmrok.
Przypomniałem sobie kiedy ostatni raz tutaj byłem, prawie dwa lata temu. Nie
była to miła wizyta. Zostawiła mi
pamiątkę na prawym policzku w postaci niewielkiej blizny. Przejechałem
po niej palcem. Wziąłem dwa głębokie wdechy i wszedłem do pomieszczenia po
prawej.
Wiele się nie zmieniło – pomyślałem od razu. Nadal
śmierdziało papierosami i było brudno. Ten sam sprzęt, te same twarze. Jednak
kilku osób brakowało. Za to na ich miejscu znalazły się nowe. Jedyna różnica.
- Chcę się zobaczyć z Mikiem – oznajmiłem bez dłuższego
namysłu. Nikt nie zareagował. Te kilka osób, do których się odezwałem, patrzyło
na mnie jakbym popełnił jakieś przestępstwo. A przecież byłem grzeczny… tym
razem.
- Nie słyszeliście? Chcę zobaczyć się z Michaelem. Gdzie on
jest? – irytowałem się.
- Koleś, wynoś się stąd! Nie jesteś tu mile widziany! –
krzyknął do mnie jeden z tych napakowanych czubków. Wywróciłem oczami. Nie
zamierzałem go słuchać. Zrobiłem kilka kroków do przodu, ale drugi z
towarzystwa zastąpił mi drogę. Z tego co pamiętam miał na imię Dylan.
- To nie są żarty – ostrzegł mnie.
- Ja też nie żartuję – posłałem mu groźne spojrzenie. –
Przychodzę w pokoju. Mam pewną sprawę do waszego szefa. Sam nie będę się tak do
niego zwracał jeśli pozwolicie, bo dla mnie nadal jest jedynie głupim Mikiem.
- Proszę, proszę, proszę – usłyszałem za plecami – Kogo moje
oczy widzą?
Wzdrygnąłem się na dźwięk
tego głosu. Jeszcze dwa lata temu był mi zupełnie bliski. Teraz – nie chciałem
się do tego przyznawać.
Odwróciłem się powoli, ale nawet nie spojrzałem na Mikea.
- Musimy pogadać – powiedziałem mijając go. Bez namysłu i
nie pytając o zgodę ruszyłem do jego ‘’biura’’. On wszedł zaraz za mną.
Michael wygodnie rozsiadł się za biurkiem. Oparł ręce o
fotel i przyjrzał mi się uważnie. Zrobiłem to samo, aczkolwiek niechętnie. Na
jego twarzy dostrzegłem dziwny uśmiech. Jakby wyższości, ale też rozbawienia.
- Co to za niezwykle ważna sprawa zmusiła cię do tego, żeby
się tutaj pojawić? – zapytał w końcu. Wkurzało mnie rozbawienie w jego głosie. Nachyliłem
się nad biurkiem aby spojrzeć Michaelowi prosto w oczy.
- Nienawidzę cię i to się nie zmieni – wysyczałem mu w
twarz. – Ale tu nie chodzi o mnie, tylko o naszą siostrę.
- W co takiego znów się wpakowała?
- Jason zrobił jej bachora…
- To chyba nie jest mój problem, że niektórych nie stać na
gumki – zakpił.
-Posłuchaj – warknąłem. – Nie sądzisz, że ma już dość tego wykorzystywania?
Od dwóch lat jest zabawką tego palanta, robi z nią co tylko mu się podoba.
Mike, przecież on ją zabije…
- Jak już powiedziałem to nie jest mój problem – przerwał mi.
Wstał i podszedł do drzwi, dając mi do zrozumienia, że mam opuścić
pomieszczenie.
- Nie twój problem?! – doskoczyłem do niego. – To ty
wpakowałeś ją w to gówno! Sprzedałeś własną siostrę jakiemuś śmieciowi, za co? Za
prochy! Nie pomyliłem się, co?
– Oszczędź sobie tych boleści Luke i nie pojawiaj się tutaj
więcej – powiedział beznamiętnie.
- Zamierzasz trzymać stronę Jasona? Chcesz składać mu pokłony
za to wszystko co robi? – Gotowało się we mnie.
- Jason jest moim dobrym przyjacielem. Współpracujemy ze
sobą. A Lily…
- Przyjacielm? – prychnąłem. – Co ty wiesz o przyjaźni. A
Lily jest twoją siostrą kretynie!
-Wszystko jedno – wzruszył ramionami. – Trzeba sobie jakoś radzić
w życiu. Ja znalazłem taki sposób i spójrz jak się ustawiłem. Powinieneś wziąć przykład
ze starszego brata, Luke.
Nie mogłem znieść jego słów i z całej siły pchnąłem nim o
ścianę.
- Jesteś takim samym śmieciem jak Jason! Śmierć mamy to też
twoja wina! Zdziwiony? Myślałeś, że nie wiem? Gdyby nie ty ona cały czas by
żyła! Ale może ją też masz w dupie? – Za to oberwałem pięścią w twarz.
Zmrużyłem oczy aby nie pozwolić wypłynąć
łzą, które się w nich
zgromadziły. Chciało mi się płakać. Nie z bólu. Z żalu.
- Wynoś się! – wysyczał mi w twarz Michael.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem potwornie wściekły. Jak nigdy
w życiu. Mój brat miał głęboko w dupie naszą siostrę i jej życie. Tak samo jak
i moje. Na co ja liczyłem? Skarciłem się w myślach, za głupią nadzieję. Za tę
głupią i bezsensowną nadzieję, że może jednak choć trochę zależy mu na swojej
rodzinie. Byłem cholernie głupi. Nie mogłem liczyć na jego pomoc. Zostałem sam.
Odsunąłem się, nie spuszczając z niego wrogiego spojrzenia.
Patrzyłem na brata z
nienawiścią. Obiecałem sobie tylko jedno. Kiedyś zapłaci za to wszystko
co nam zrobił. Za to że zapomniał kim jest. Za to że zapomniał być człowiekiem.
Póki co nie chciałem go znać.
Opuściłem tamto miejsce głośno trzaskając drzwiami.
Opuściłem tamto miejsce głośno trzaskając drzwiami.
******************************************************
No to zaczynamy! Gotowi na kolejne rozdziały? Wiem, że jest trochę tajemniczo, ale wszystko w swoim czasie. ;) Może zastanawia Was jaki związek z problemami Lukea ma ta cała Aira? ;p
Biorę się do pracy, także możecie spodziewać się dalszych losów ;)
Podoba Ci się rozdział? A może nie? Zostaw komentarz!
Zapraszam też na Catch up the dreams gdzie pojawił się nowy rozdział :)
Do napisania :*
Ronnie