poniedziałek, 26 maja 2014

Rozdział 1


Heaven 
  Ciemno - pomyślałam. Była to pierwsza z wszystkich myśli jakie kiedykolwiek miały pojawić się w mojej głowie. W pierwszej chwili nie widziałam nic. Zupełna ciemność. Mój wzrok powoli przyzwyczajał się do mroku. Czym są te błyszczące srebrne punkty nade mną? - pojawiła się i druga myśl. Kolejne przychodziły coraz szybciej. Nie miałam pojęcia skąd się brały. Zmarszczyłam brwi skupiając spojrzenie na ciemnogranatowym bezkresie w całości pokrytym malutkimi brylancikami. To był piękny widok. Jednak nie miałam pojęcia na co tak właściwie patrzyłam.
      Poczułam chłód na swoim nagim ciele, który znikł równie szybko jak się pojawił. Wtedy zorientowałam się, że leżę. Na czymś miękkim. Z kolejnym chłodnym podmuchem do moich nozdrzy dostał się przyjemny zapach. Teraz wydawał mi się dość intensywny. Czy to lawenda tak pachnie? Przechyliłam głowę na bok. Tak, lawenda. Wszędzie. Tonęłam w niej. Byłam tego pewna choć było ciemno. Przyglądałam się jak chłodne podmuchy kołysały łodyżkami. Zaraz, zaraz, już wiem. To był wiatr. To wiatr przyprawiał mnie o gęsią skórkę. To wiatr wprawiał w ruch lawendowy ocean, w którym się znajdowałam. I szumiał. Wszędzie dookoła. Słyszałam szepty. Bardzo nie wyraźne i pojedyncze. Przychodziły i znikały. Jak wiatr. Spojrzałam w górę. Nagle sobie przypomniałam. Niebo a na nim gwiazdy. A tam dalej księżyc? Tak, księżyc.
      Powieki wydawały mi się coraz cięższe. Poczułam się znużona. Ziewnęłam ospale. Skuliłam się aby było mi cieplej i od razu zapadłam w spokojny sen.

      Gdy ponownie otworzyłam oczy, musiałam szybko je zmrużyć. Poraziła mnie jasność. Nie byłam na to przygotowana. Gdzie podziały się gwiazdy? A księżyc? Gdzie była ciemność? Niczego nie rozumiałam. Podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam. Lawendowa łąka ciągnęła się w nieskończoność, aż po horyzont. Było pięknie. Niebo nie było już granatowe, ale błękitne. Zamiast gwiazd pokrywały je nieliczne puszyste obłoki. Miejsce księżyca zajął oślepiający blask - słońce. Tym razem czułam przyjemne ciepło. Wiatr gdzieś zniknął. Razem z nim zniknęły głosy. W tym rajskim miejscu panowała niewyobrażalna cisza. Żadnych nawet najmniejszych szmerów. Wsłuchiwałam się uważnie. Zaraz, jednak coś słyszałam. Przykucnęłam, odgarnęłam moje długie brązowe włosy na jedno ramię i przystawiłam ucho do ziemi. Tam było życie. Usiadłam na kolanach. Na jednym z wysokich źdźbeł trawy przycupnął kolorowy motyl. Taki lekki, delikatny – pomyślałam. Zbliżyłam do niego dłoń. Owad usiadł na moim palcu, machał skrzydełkami. Podniosłam rękę wysoko do góry a on odleciał.

      Siedziałam tak przez dłuższą chwilę. Sama nie wiem ile. Przyglądałam się z zachwytem temu cudownemu miejscu. Czułam się taka niewyobrażalnie spokojna i bezpieczna. Zamknęłam oczy i nuciłam. Moje włosy rozwiewał ciepły wiatr. Znów szumiał, razem z całą łąką. Lawenda i trawa kołysały się na boki. Śpiewałam. Najpierw bardzo cicho, a później już zupełnie zwyczajnie. Nawet nie wiedziałam, że potrafię tak pięknie śpiewać. Mój delikatny, melodyjny głos unosił się nad łąkami. Wstałam. Poruszałam się zwinnie i zgrabnie. Tańczyłam. Byłam taka szczęśliwa.

   
New York
      Chodziłem  po pomieszczeniu w tę i z powrotem, cały w nerwach.  Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Paliłem papierosa po papierosie aż w końcu spaliłem ostatniego. Wyrzuciłem pustą paczkę w kąt. Dookoła unosił się dym i szczypiący zapach nikotyny. Było brudno. Szare ściany i podłoga. Wydrapana stara kanapa, kilka zakurzonych rozpadających się szafek, na środku poobdzierany stolik, mała kiepsko działająca lodówka i okno z wybitą szybą. Oprócz tego kilka szmat walających się po podłodze, jakieś ciuchy, wszędzie puszki po piwie, butelki po wódce, paczki po fajkach, jakieś znoszone ciuchy. To wszystko. To był mój dom. I nie potrzebowałem tu nikogo więcej. Nie mogłem wyobrazić sobie, że miało się to zmienić.
      Do pokoju wpadł Tony.
- Kurwa, koleś i co teraz? – zapytał przejęty. Stałem tyłem do niego. Patrzyłem na pogrążone w deszczu miasto. Wzruszyłem ramionami.
- Nic – odpowiedziałem beznamiętnie, wyrzucając peta na podłogę.  Powoli skierowałem się do kanapy. Usiadłem i rozwinąłem pogniecioną kartkę papieru, którą zgarnąłem ze stołu. Ponownie prześledziłem niestaranne pismo wzrokiem.


Luke,  nie wiem co mam zrobić. To wszystko zaczęło się wymykać spod kontroli. Jestem w ciąży! Jak Jason się dowie to mnie zabije! Obydwoje wiemy, że jest do tego zdolny. Nie chce już dłużej robić tego co mi każe. Mam dość bycia jego niewolnicą. Proszę, musisz mi pomóc…
                                                                                                                               Lily


- Luke, do cholery, podejmij jakąś decyzje! – niecierpliwił się mój przyjaciel. Widziałem, że był zestresowany. Miał strach w oczach.
- Potrzebujemy większych sił – wymamrotałem pod nosem.
- A potem? – spytał Tony. Tym razem już trochę spokojniejszy.
Wstałem z kanapy i skierowałem się do jednej z szafek. Wiedziałem, że mój pomysł może mu się nie spodobać, ale nie miałem wyboru. Odsunąłem szufladę, odrzuciłem na bok kilka koszulek i  wyciągnąłem stamtąd broń.
- Odbijemy moją siostrę.


********************************************************************
Witajcie na ''Life Guardian''! To pierwszy raz kiedy biorę się za fantastykę, więc mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali. Oczywiście jeśli macie jakiekolwiek uwagi to śmiało piszcie. Liczę na to, że jeśli będziecie czytać to moje już drugie opowiadania (pierwsze tutaj --> Catch up the dreams) to będziecie również szczerze je oceniać zostawiając komentarze pod postami. Bardzo o to proszę. 
Opowiadanie będzie miało swój oficjalny start w czasie wakacji. Piszcie czy spodobał się wam pierwszy rozdział i czy jesteście ciekawi co będzie dalej.
No to bez przedłużania ...
Do napisania :)

Ronnie